Czesław Michniewicz

Czesław Michniewicz: Wylogowałem się z internetu

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Piłka Nożna, pilkanozna.pl

03.11.2020 10:35

(akt. 03.11.2020 11:14)

- Nie przejmuję się komentarzami na swój temat. Od momentu podpisania kontraktu z Legią wylogowałem się z internetu. Nie wszedłem jeszcze na żadną stronę w sieci. Mam czystą głowę. Od rana do wieczora pracujemy nad analizami gry Legii, przygotowujemy treningi. Nie mogę tracić energii na to, że ktoś coś powiedział - mówi w rozmowie z tygodnikiem "Piłka Nożna"

- Ja wiem, jaka jest prawda, bo jestem najbliżej pewnych sytuacji. Dlaczego mam się denerwować, że ktoś mówi tak, gdy wiem, że jest inaczej? Profesor Jan Chmura nauczył mnie ważnej rzeczy: - Są takie sytuacje, gdy musisz być ponad tym. To czasem boli, ale inaczej zwariujesz - mówił. Ktoś powie, Michniewicz łapał dwie sroki za ogon, Nie dało się tego jednak zrobić inaczej. Gdybym nie zdecydował się przyjąć oferty Legii w tym konkretnym momencie, klub by przecież na mnie nie zaczekał i dziś prowadziłby ją ktoś inny. Legia nie miała czasu, żeby czekać. Propozycja z Legii w życiu trenera przychodzi raz, częściej wcale. Musiałem podjąć szybką decyzję.

Wywiad z Aleksandarem Vukoviciem. Pada w nim zdanie, dotyczące momentu zwolnienia Vuko: ta rozmowa trwała nie więcej niż minutę. Nie ma czasu na analizy, gdy w pokoju obok siedzi już nowy trener.

- Nie chcę rozwodzić się na ten temat Powiem krótko, nie ja Vukovicia zatrudniałem i nie ja go zwolniłem. Nie piłowałem pod nim stołka, nie dybałem na jego posadę, nie szukałem dojść do prezesa Mioduskiego. Miałem fajną pracę, miałem co robić. Za to nie miałem niczego wspólnego ze zwolnieniem Vukovicia i nawet rozumiem jego rozgoryczenie. Tyle, że taki jest ten zawód, on zapewne też kiedyś kogoś zmieni. Do Jagiellonii przychodziłem w miejsce Michała Probierza, a do dziś jesteśmy, jak mawiał Franek Smuda, przyjacioły. Byłem też zmieniany. Normalna rzecz. Nie podoba mi się natomiast, gdy trener mówi w takim tonie o drugim trenerze. Cytując Piotrka Stokowca po wywiadzie Sławka Peszki na temat szkoleniowca Lechii Gdańsk: - Dużo powiedział o mnie, ale jeszcze więcej o sobie.

Zdecydowałby się pan drugi raz na takie zestawienie zespołu na Karabach?

- Żaden system gry nie wygrywa i nie przegrywa meczów. Stracone bramki wynikały z indywidualnych błędów, niezależnych od ustawienia taktycznego. Od soboty, mecz był w czwartek, szykowaliśmy się do tego spotkania. Pierwotnie w ataku mieli zagrać Tomas Pekhart i Jose Kante. Dlaczego? Bo mieliśmy do dyspozycji tylko jednego w pełni zdrowego skrzydłowego - Pawła Wszołka. Tyle że Paweł przeszedł koronawirusa, w 70 minucie meczu z Dritą dał sygnał na ławkę rezerwowych, że odcina mu tlen. Mogliśmy z Karabachem zacząć z Pawłem w wyjściowej jedenastce, ale wiedzieliśmy, że na skrzydłach z Azerami będzie ciężko wygrać. Oni na bokach mają mnóstwo szybkości. Podczas analizy okazało się, że na przykład lewy obrońca i skrzydłowi, włączając się do akcji ofensywnych, osiągają prędkość do 35 kilometrów na godzinę. Ich gra w dużym stopniu opiera się na pojedynkach biegowych i ciągłym ruchu. Pawła w tamtej dyspozycji, przy takim tempie dyktowanym przez rywala, musielibyśmy zdjąć z boiska w okolicach 60 minuty. Zdecydowaliśmy o zagęszczeniu środka pola, żeby piłki nie dochodziły do boków boiska. Dwóch napastników miało wywierać presję na środkowych obrońców, którzy budowali akcje od tyłu, natomiast środkowi pomocnicy mieli zająć się pomocnikami odpowiedzialnymi za robienie gry. Dzień przed meczem Jose zgłosił kontuzję. Stanąłem przed dylematem - czy pracę, którą wykonaliśmy przez ostatnie kilka dni, wrzucić do kosza i wrócić do klasycznego ustawienia, wiedząc, że nie mam możliwości zmian na skrzydłach, czy spróbować z Rafą Lopesem w ataku. Poszliśmy w tym kierunku, zakładając jednocześnie, że Luquinhas i Wszołek wejdą na boisko w drugiej części meczu, gdy rywal będzie już miał trochę kilometrów w nogach, a przecież musieliśmy myśleć też o ewentualnej dogrywce. Chcieliśmy mieć chłopaków świeżych w decydującej fazie meczu, a nie przed nią ich wymieniać. Gdy tłumaczyłem Wszołkowi założenia tuż przed wejściem na boisko, straciliśmy po wrzucie z autu bramkę na 0:1.

To jaka ma być Legia a la Michniewicz?

- Potrafiąca grać na dwóch napastników, ale też na trzech środkowych obrońców. Ma być różnorodna. Chciałbym, żeby zmiana ustawienia zespołu przed meczem czy w trakcie gry nie była traktowana w kategorii wydarzenia. Bazuję na piłce włoskiej, zespoły z Serie A kilka razy w trakcie meczu zmieniają ustawienie, nie ma tam paniki. I chcemy wykorzystywać przestrzeń na boisku, budować ją, mniej podań do nogi, więcej dynamicznych wejść za linię obrony, więcej gry bez piłki. Do tego dążymy.

Będzie pan miał wpływ na politykę transferową klubu?

- Do moich obowiązków należy wskazanie typu zawodnika, którego widziałbym w zespole, jego charakterystyki. Na poziomie europejskim liczy się szybkość - reakcji, operowania piłką, biegu, myślenia. Miejsca dla człapaków nie ma. Tacy kandydaci do gry w Legii nie uzyskają mojej pozytywnej opinii. W finalnych rozmowach transferowych nie będę brał jednak bezpośredniego udziału. Na końcu ktoś musi przecież za wszystko zapłacić.

Zapis całej rozmowy z trenerem Czesławem Michniewiczem można przeczytać w najnowszym wydaniu tygodnika "Piłka Nożna".

Polecamy

Komentarze (47)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.