Tomas Pekhart, Walerian Gwilia

Tomas Pekhart: Trafiłem w Legii na odpowiednie osoby

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia Warszawa

29.10.2020 19:30

(akt. 31.10.2020 12:57)

- Idzie mi dużo lepiej niż w poprzednich latach, bo w klubie trafiłem na odpowiednie osoby. I nie mówię tylko o kolegach w drużynie – choć oczywiście też – ale również ludziach pracujących w Legii. Kiedy trafiasz do nowego zespołu od razu czujesz, czy ktoś ci ufa czy nie. A mi tutaj po prostu zaufano - mówi w rozmowie z mediami klubowymi Tomas Pekhart, napastnik Legii Warszawa.

Sezon zacząłeś z liczbami, które ostatni raz udało ci się wykręcić w 2010 roku. Gdzie tkwi tego przyczyna?

- Gdziekolwiek nie grałem zawsze strzelałem gole, ale czasami – właściwie to częściej niż rzadziej – natrafiałem na kluby, gdzie były rozmaite zawirowania: zmiany trenerów, rewolucje kadrowe i tak dalej. Działy się rzeczy, na które po prostu nie miałem wpływu, z którymi nic nie mogłem zrobić. Pracowałem najlepiej jak mogę, co jakiś czas trafiałem do siatki, ale brakowało mi po prostu spokoju dookoła. Teraz jest zupełnie inaczej – zacząłem sezon bardzo dobrze i w lidze mam 7 goli w 7 meczach, co na pewno mnie cieszy. Idzie mi dużo lepiej niż w poprzednich latach, bo w klubie trafiłem na odpowiednie osoby. I nie mówię tylko o kolegach w drużynie – choć oczywiście też – ale również ludziach pracujących w Legii. Kiedy trafiasz do nowego zespołu od razu czujesz, czy ktoś ci ufa czy nie. A mi tutaj po prostu zaufano. 

To co się w takim razie zmieniło w Twojej głowie, że wykręcasz najlepsze liczby od dekady?

- Kiedy ludzie w klubie ci ufają, sprowadzają cię w konkretnym celu, a styl zespołu jest dla ciebie stworzony, wówczas wszystko staje się prostsze. Tutaj drużyna chce grać częstymi dośrodkowaniami, potrzebuje wysokiego napastnika o moim profilu. W Hiszpanii na przykład tacy goście jak ja to raczej plan B – oni stawiają na tiki-takę z niskimi atakującymi i dopiero kiedy to nie zadziała, wówczas ktoś taki jak ja dostaje szansę. Polska piłka jest jednak inna, powiedziałbym, że podobna do czeskiej i to też pewnie powód, dla którego tak dobrze się tutaj czuję. Oczywiście swoje robią również początki – kiedy przez 20 meczów nie strzelasz, to nie masz co liczyć na cud, ale ja grę dla Legii zacząłem bardzo dobrze: Wszedłem na 10 minut i skończyłem z bramką, więc nie musiałem mierzyć się z taką negatywną presją.

Zaskoczyło cię jak łatwo w Legii przebyć drogę od zera do bohatera i z powrotem?

- Nie czytam i nie oglądam niczego dookoła, staram się po prostu robić swoje. Takie podejście mam odkąd wyjechałem z Czech i bardzo je sobie chwalę. Nie mam pojęcia co mówią osoby dookoła klubu, wiem co mówią ludzie w nim i to są głosy, które zawsze biorę sobie do serca. Mam rodzinę, która zawsze jest ze mną szczera, rozmawiam z kolegami z zespołu, sztabem – ich opinia liczy się dla mnie najbardziej.  

Za czym oprócz rodziny tęsknisz w Czechach najbardziej?

- Przez pierwsze lata poza krajem w ogóle nie czułem czegoś takiego, ale teraz rzeczywiście więcej o tym myślę. Podczas ostatniej przerwy na kadrę pojechaliśmy z żoną do domu i ona została na miejscu przez tydzień. Mówiła mi potem, że tam wszystko jest łatwiej ogarnąć – znasz język, znasz mnóstwo ludzi, oprócz tego mamy w kraju jeszcze swoje sprawy, o które bardzo trudno jest zadbać zza granicy. Bycie tam bardzo ułatwia sprawę, tutaj wiele rzeczy staje się po prostu skomplikowane. Na przykład stąd załatwienie sprawy z prawnikiem to procedura potrafiąca trwać dwa tygodnie, na którą tracisz dużo pieniędzy i dużo czasu. W Czechach idziesz na pocztę, podpisujesz dokument i wszystko gra. Jeśli więc za czymś tęsknię to właśnie za takim prostszym życiem.

Ty się jeszcze piłkarsko rozwijasz w wieku 31 lat? Wcześniej strzelałeś głównie głową, mecz z Zagłębiem pokazał natomiast, że potrafisz też trafić z dystansu.

- Myślę, że to kwestia pewności siebie. Jeśli jest ona duża, to automatycznie przekłada się to na liczbę sytuacji, które będziesz miał w meczu. Wiem, że można mi zarzucić „przyklejenie się” do pola karnego, ale jak mam nie być w szesnastce, skoro trener mi każe (śmiech). My naprawdę rzadko gramy z kontry, więc ktoś w tym polu karnym musi być i jeśli nie ja, to kto? Takie mam zadania i naprawdę nieważne skąd padnie bramka – ważne, że przeciwnik wyciąga piłkę z siatki. Poza tym nie znam przykładu napastnika, który miałby więcej goli zza pola karnego niż z niego (śmiech).

Teraz w lidze masz ładną statystykę, 7 na 7. Jaką musisz wykręcić żeby pod koniec sezonu być zadowolony?

- Nie patrzę na to w ten sposób, funkcjonuję raczej w systemie od meczu do meczu. Wszystko po to, że na koniec chcę znowu poczuć to co czułem po meczu z Cracovią pod koniec zeszłego sezonu. W meczu u siebie wygraliśmy mistrzostwo – dla takich chwil gra się w piłkę. Nigdy nie zapomnę tego co wtedy czułem, tej radości, która przepełniała zespół. Jasne, że każdy napastnik chce być królem strzelców, ale to jest tylko statuetka, którą stawiasz w domu na półce. Prawdziwe znaczenie mają trofea, które do późnej nocy świętuje się na barce.

- Jak się strzela najważniejszą bramkę sezonu z połamanymi żebrami?

- Trudno (śmiech). Przede wszystkim najważniejsze było to żeby nikt się nie dowiedział, bo musiałem tak grać dwa, trzy mecze i gdyby to wypłynęło, rywale pewnie by mnie zniszczyli. Nie mogłem normalnie trenować, a parę godzin przed meczami wieziono mnie do szpitala, gdzie miałem wykonywany zabieg ultradźwiękami, w trakcie którego robiono mi między żebra zastrzyki przeciwbólowe. Cała operacja była więc trudna, ale potem na Wiśle nie było już żadnego bólu (śmiech).

Całą rozmowę z Tomasem Pekhartem można przeczytać w tym miejscu.

Polecamy

Komentarze (16)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.