News: Jak wypatruje się "Sulley'ów"?

Sadam Sulley: Żałuję, że nie mogłem pokazać co potrafię w pierwszym zespole Legii

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

21.05.2020 14:30

(akt. 25.05.2020 14:46)

Przy Łazienkowskiej Sadam Sulley pojawił się latem 2016 roku i związał się z Legią 4-letnią umową. Nie przebił się, nie zadebiutował w pierwszym zespole. Ale mimo wszystko w samych superlatywach wspomina pobyt w Warszawie. Z zawodnikiem z Ghany rozmawiamy o czasie spędzonym w Polsce. Pytamy jak wspomina turniej, po którym trafił do Legii czy też o przyjaźń z Pierre-Emerickiem Aubameyangiem? Zapraszamy do rozmowy z byłym napastnikiem naszego klubu.

Jak wyglądało twoje dzieciństwo?

 - Nie było zbyt kolorowe. Nie dorastałem jak większość dzieci, która miała u boku rodziców. Mama zmarła, gdy miałem 11 lat, a taty nie było przy mnie – zmarł rok po tym jak trafiłem do Legii. W dzieciństwie opiekowała się mną babcia i ciocie. Musiałem dbać o wszystko, co miałem. Opuściłem dom rodzinny w bardzo młodym wieku. Sam dorastałem i zacząłem dowiadywać się co jest dobre, a co złe. Nauczyłem się pokory oraz szacunku do ludzi. Mam też i dobre wspomnienia z dzieciństwem, lecz  - tak jak mówię - nie było ono łatwe. Brakowało mi obecności rodziców, którzy mogliby mi powiedzieć, co powinienem robić, a czego nie. Mimo przeciwności losu potrafiłem sobie poradzić. To, gdzie jestem obecnie, wynika z tego, że nie poddałem się, dojrzewałem na własną rękę i musiałem sam zatroszczyć się o jedzenie. Dziękuję Bogu za to, co robię i w jakim miejscu się znajduję.

Miałeś kogoś spoza rodziny, na kim mogłeś polegać?

- Trzech bardzo dobrych kolegów. Nadal jesteśmy przyjaciółmi, często ze sobą rozmawiamy. W tamtych czasach byli w stanie zaoferować mi nieocenioną pomoc. Zabierali mnie do domów, w których mogłem normalnie spać, i dawali jedzenie. Jeden z nich miał starsze rodzeństwo, które się nim opiekowało. Bardzo to doceniał i postanowił także zatroszczyć się o mnie. Każdemu z nich jestem za to wdzięczny do dziś. Jestem pokorny, szanuję wszystko i wszystkich, bez względu na to kim jest dana osoba. Systematycznie rozmawiam też z Abdulem Basitem Abubakra, który uważnie śledzi wyniki Legii i komentuje posty klubu we wszystkich mediach społecznościowych.

Chodziłeś do szkoły w swoim kraju?

- Tak, aczkolwiek nie miałem możliwości, aby ukończyć wszystkie szczeble edukacji. Uczęszczałem do liceum w Kpedze, którego nie ukończyłem ze względu na problemy finansowe mojej rodziny. Kocham piłkę do tego stopnia, że w tamtym momencie musiałem przerwać naukę. Zacząłem uczyć się samodzielnie. Wychodziłem z założenia, że wiedzy nie musisz zdobyć tylko i wyłącznie dzięki zajęciom w szkole. Człowiek uczy się przez całe życie. Pisania i czytania nauczyłem się poprzez obcowanie z ludźmi, przebywanie w społeczeństwie. Kiedyś w Ghanie istniała firma internetowa o nazwie MTN i od godziny 12 każde połączenie telefoniczne było bezpłatne. Czasami dzwoniłem do tej firmy i rozmawiałem z sympatycznymi paniami, które tam pracowały, tylko po to, aby poprawić mój angielski. To było śmieszne. Życie nauczyło mnie bardzo dużo, więcej niż siedzenie w ławce w sali lekcyjnej.

Ghana to bezpieczny kraj?

- To jedno z najspokojniejszych państw w Afryce, w zasadzie i na całym świecie. Wszyscy są tutaj przyjaźni, od każdego bije pozytywna energia. Można wybrać się nad morze, aby zaznać relaksu, a także niezapomnianych widoków. Jeśli nie będziesz szukał niepotrzebnych kłopotów, nie spotkasz ich na drodze. Powiem raz jeszcze: Ghana to bardzo spokojny i zarazem to fantastyczny kraj, polecam go każdemu obcokrajowcowi. 

Czy był jakiś zawodnik, którego lubiłeś naśladować w dzieciństwie?

- Tak. Był nim Didier Drogba. Imponował warunkami fizycznymi, siłą. Można powiedzieć, że był piłkarskim zwierzęciem, oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Potrafił utrzymać się przy piłce czy znakomicie uderzyć futbolówkę głową, myląc bramkarza drużyny przeciwnej. W dzieciństwie bardzo mu kibicowałem, byłem jego wielkim fanem. Wzorowałem się też na Pierre-Emericku Aubameyangu oraz Asamoahu Gyan. Poniekąd dorastałem u boku właśnie tych postaci.

Ghana Soccer Fiesta  – to właśnie po jednej z edycji tego turnieju Legia się tobą zainteresowała. Jak wspominasz te rozgrywki?

- Pamiętam jakby miały one miejsce wczoraj. To jedna z najważniejszych chwil w moim życiu. Wracałem wtedy po kontuzji. Miałem uraz kolana, który wykluczył mnie z gry na osiem miesięcy. Cały czas był przy mnie mój opiekun, Abdul Aziz Husein. Gdy się wyleczyłem, wróciłem do rywalizacji. Byłem już wtedy trochę znany w kraju. Stawiałem kolejne piłkarskie kroki, a Husein znał wielu ludzi. Chciały mnie pozyskać najlepsze kluby z Ghany, lecz nie byłem na to gotowy. Wracałem przecież po rozbracie z futbolem. Pan Aziz się ze mną skontaktował i powiedział, żebym przeszedł do zespołu z drugiej ligi, do Vision FC, i dał tam z siebie wszystko. Mówił: „Obiecuję, że po sezonie znajdziesz klub w Europie”. Zgodziłem się i wyszło mi to na dobre. Miałem świetne statystyki. Strzelałem sporo goli i pokazałem się z dobrej strony, za co dziękuję panu Huseinowi, Michaelowi Osekre, oraz prezesowi Ghańskiego Związku Piłki Nożnej, Kurtowi Okraku.

Chwilę później doszły mnie słuchy o turnieju Ghana Soccer Fiesta, organizowanym przez Dreams F.C. W tamtych zawodach wzięło udział łącznie około 20 drużyn. Zaczynaliśmy grać już wczesnym rankiem. Każdego dnia rozgrywaliśmy po dwa-trzy mecze. W jednym spotkaniu strzeliłem dwa gole, byłem zadowolony z występu. Następnego dnia mierzyliśmy się z wymagającym rywalem. Ponownie pokazaliśmy się z dobrej strony, znowu zdobyłem bramkę. Zdawałem sobie sprawę, że turniej śledzi wielu obserwatorów i skautów z różnych państw. Wierzyłem, iż zaprezentowałem się całkiem dobrze i miałem okazję złapać wiele kontaktów.

Michael Osekre, prezes Vision FC, czyli klubu, w którym wtedy grałeś, mówił, że budziłeś wtedy zainteresowanie m.in. Anderlechtu czy Sportingu Braga. Te kluby naprawdę chciały cię pozyskać?

- Jak najbardziej. Po turnieju cały czas byłem w kontakcie z przedstawicielami Sportingu Braga i Anderlechtu. Miałem pełno różnych opcji. Interesowało się mną z pięć mocnych zespołów. W tym gronie, oprócz wspomnianych wcześniej drużyn, było jeszcze Schalke. Świetnie to pamiętam. Zadzwonił do mnie także Radosław Kucharski (obecny dyrektor sportowy – red.) i powiedział: „Sulley, proszę, nie prowadź z nikim rozmów, nie odbieraj telefonów, tylko przyjedź do Legii, bo bardzo jesteśmy tobą zainteresowani”. Podjąłem decyzję i postanowiłem, że chcę trafić do klubu z Łazienkowskiej.

Kiedy i jak poznałeś Pierre’a-Emericka Aubameyanga?

- Spotkałem go trzy lata temu w Warszawie. Borussia Dortmund, w której wtedy grał, rywalizowała z Legią w Lidze Mistrzów. Kiedy Aubameyang przyleciał do Polski na mecz Champions League miałem przyjemność zamienić z nim parę słów. Powiedziałem mu, że znam Andre Ayewa, którego traktuję jak brata (Ayew gra obecnie w Swansea – red.). Zaczęliśmy rozmawiać. Pamiętam, że Pierre mnie polubił, dał mi do siebie kontakt. Otrzymałem od niego koszulkę, którą po meczu przekazał mi w szatni Thibault Moulin. Później kontaktowaliśmy się za pomocą WhatsApp. Wysłał mi jeszcze jedną koszulkę, w której grał przeciwko Bayernowi Monachium w ostatniej kolejce Bundesligi. Jest dobrym i spokojnym człowiekiem. Bardzo go szanuję i cenię. Cały czas daje mi porady, jeśli znajduję się w trudnych sytuacjach. Wciąż utrzymujemy ze sobą kontakt.

Masz kontakt też z innymi zawodnikami, którzy grają w dobrych klubach?

- Tak, głównie z reprezentantami Ghany. Mam niezłe relacje z Mubarakiem Wakaso, który praktycznie całe życie występował w Hiszpanii, a niedawno podpisał kontrakt z chińskim klubem (Jiansu Suning – red.). Jestem w kontakcie z Jordanem Ayew, bratem Andre. Rozmawiam także z Sulleyem Muntarim, który w przeszłości reprezentował AC Milan. Traktuję go jak brata. Większość ghańskich zawodników miało okazję grać w wielkich klubach. Udzielali mi oni ważnych wskazówek z racji tego, że jestem młodym graczem. Mogłem nauczyć się od nich wielu rzeczy.

Jest taka rzecz, charakterystyczna dla Ghany, którą chciałbyś „przenieść” do Europy?

- Jeszcze lepszy kontakt z przyjaciółmi czy nawet swobodniejsza możliwość poznawania nowych osób. Ludność afrykańska to jedna wielka rodzina. Większość tamtejszego społeczeństwa traktuje się jak braci i siostry, niezależnie od tego czy łączą cię z nimi więzi rodzinne, czy nie. Nie ma znaczenia czy widujesz ich tylko podczas spaceru po ulicy, bo wiesz, że to człowiek, który jest dla ciebie ważny. W ten sposób tworzy się jedność.

Europa jest jednak trochę inna. Panuje tutaj pośpiech i nerwowość. Wszyscy przejmują się pojedynczymi rzeczami, nie mają chwili dla siebie. Budzą się, idą do pracy, a po jej skończeniu pędzą do domu. Brakuje przez to czasu na relacje międzyludzkie. Niektórzy nie mają przez to okazji poznać choćby osób z sąsiedztwa. Dochodzi do sytuacji, że sąsiad, od którego dzieli cię raptem jedna ściana, jest dla ciebie zupełnie obcy. I bardzo możliwe, iż przez trzy lata mieszkania obok siebie, nigdy go nie zobaczysz.

W Afryce każdy czuje się bardzo swobodnie i jest otwarty na drugiego człowieka. Zdarza się, że ktoś zapuka do drzwi innego mieszkańca i mówi: „Udałem się na zakupy, ale zapomniałem cukru. Czy mógłbyś mi go kupić?”. Spotkanie się z odmową spełnienia prośby jest praktycznie niemożliwe. Uważam, że trzeba dbać o przyjaźń, dobre relacje z innymi. Można wyjść z kimś na kawę, miło spędzić czas i zwyczajnie się pośmiać. Chciałbym, żeby w Europie było to częściej spotykane.

Czujesz się w Ghanie kimś ważnym? Pytam, bo zamieściłeś kiedyś na Instagramie pewne zdjęcie - odwiedzałeś Region Wolta. Było widać, że ludzie stamtąd bardzo cię wspierają, stawiają za wzór.  

- Tak. Gdy odwiedzam rodzinne strony czuję się naprawdę wyróżniony. To wyjątkowe, gdy widzę jak jestem odbierany przez młodzież, przyjaciół, ludzi z mojego otoczenia, którzy wiedzą z czym się zmagałem w dzieciństwie i doceniają moją ciężką pracę. Kiedy wracam do Ghany, wiele osób przekazuje mi wsparcie i wypowiada się o mnie bardzo pozytywnie. Tamtejsza społeczność okazuje mi szacunek, podziwia mnie, co napędza do pokonywania kolejnych barier. Zdarza się, że podchodzi do mnie chłopiec, który nie owija w bawełnę i mówi wprost: „Sadam, podziwiam cię. Gram w piłkę dzięki tobie. Chcę być taki jak ty”. Takie chwile sprawiają, że czujesz się nieziemsko i cieszysz się z tego, że masz odpowiedni wpływ na ludzi. Bardzo to doceniam i zdaję sobie sprawę, że wiele rodaków mi kibicuje. Powroty do ojczyzny zawsze radują.

Ghańczycy traktują futbol jak kult, religię?

- Jak najbardziej. Wiadomo, że poziom futbolu w Ghanie nie jest taki jak w Europie. Mamy jednak kluby na dobrym poziomie, które rywalizują w niezłych lokalnych ligach. Rozwój technologii oraz większa wiedza o futbolu pozwoli wejść nam na jeszcze wyższy poziom. W Ghanie nie brakuje utalentowanych zawodników. Prezes Ghańskiego Związku Piłki Nożnej, Kurt Okraku, wraz z Michaelem Osekre, czyli prezesem mojego byłego klubu, Vision FC, wykonują kawał dobrej roboty i świetnie sobie radzą. Wierzę, że w ciągu 3-5 lat piłka nożna w moim kraju poczyni ogromne postępy.

Trafiłeś do Legii w 2016 roku. Jak wspominasz moment transferu, pierwsze dni w Warszawie?

- Znakomicie. Przed wylotem do Polski czytałem komentarze kibiców Legii na mój temat. Nie ukrywam, że byłem zdenerwowany i wstrząśnięty całą sytuacją. Kiedy znalazłem się na lotnisku Chopina, zobaczyłem grupkę fanów oraz Radka Kucharskiego, który na mnie czekał. Był to dla mnie wspaniały moment. Wtedy po raz pierwszy przyleciałem do Europy, aby związać się z tak wielkim klubem, jak Legia. Towarzyszyły mi duże emocje i kapitalne uczucie. Pamiętam każdy pojedynczy szczegół podczas pierwszych dni w Warszawie.

Po pierwszym treningu, za kadencji Besnika Hasiego, mówiłeś, że pierwszy raz w życiu trenowałeś na trawie. Żartowałeś?

- Haha. Trawa na europejskich boiskach jest zdecydowanie lepszej jakości niż w Ghanie. Pamiętam, że padało podczas pierwszych zajęć w barwach Legii. Ćwiczyliśmy przy Łazienkowskiej, na boisku bocznym. Potem powiedziałem właśnie to zdanie, że czuć różnicę między trawą na Starym Kontynencie a Ghaną i ogólnie Afryką. Nie każdy klub ma możliwości, aby trenować na takiej nawierzchni, z jaką spotkałem się w Europie. Był to zatem mój debiut na trawie z prawdziwego zdarzenia. Do tamtego momentu nigdy nie było mi dane rywalizować na tak dobrej murawie.  

Czy w Afryce trenerzy nie uczą taktyki? Na treningach z pierwszym zespołem widać było brak zrozumienia podczas zajęć taktycznych.

- Miałem to szczęście, że już w Ghanie trenowałem z serbskim szkoleniowcem, Ivanem Bugajicem. Wiele mnie nauczył, taktyki również, ale wiadomo, że zmiana klubu nie jest łatwa. Każdy trener ma inną, własną koncepcję. Uważam, że trudno było pojąć wszystko od razu, po przejściu do Legii. Z czasem zacząłem jednak rozumieć coraz więcej i wykonywać kolejne kroki naprzód.

Na początku trenowałeś pod wodzą Besnika Hasiego, ale nie zadebiutowałeś w pierwszym zespole.

- Besnik Hasi we mnie wierzył i mi ufał, znał mój potencjał. Wcześniej pracował z wieloma czarnoskórymi piłkarzami, kiedy był w Anderlechcie. Potem wyjechaliśmy na obóz przedsezonowy do Austrii. Później czekał nas Superpuchar Polski z Lechem Poznań. Tego dnia trener do mnie zadzwonił i powiedział: „Musisz być gotowy. Być może rozpoczniesz mecz w podstawowym składzie, ponieważ dobrze spisałeś się w Austrii. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Skorzystam z ciebie na murawie, a później będziesz się doskonalić z każdym dniem”. Miałem więc zagrać. Gdy przebierałem się w szatni, dowiedziałem się, że tak się nie stanie. Kierownik drużyny, Konrad Paśniewski powiedział, iż część moich dokumentów nie została jeszcze przesłana z Ghany, dlatego nie mogłem wyjść na boisko. Od tego momentu wszystko się zepsuło.

Intensywnie trenowałem, szkoleniowiec mówił, że robię postępy, często ze sobą rozmawialiśmy. Później przyszedł czas na eliminacje do Ligi Mistrzów, Puchar Polski i ekstraklasę. Terminarz spotkań był napięty. Besnik Hasi chciał dać mi szansę, ale w tym czasie doszło do zmiany trenera. Jeśli Albańczyk zostałby w Legii na dłużej, to pewnie miałbym okazję zagrać w kilku spotkaniach i pokazać kibicom oraz klubowi na co mnie stać.

Potem przeniosłeś się do rezerw Legii. W trzecim spotkaniu w drugim zespole strzeliłeś gola. Zapowiadało się dobrze, lecz nie grałeś regularnie.

- Młodzi zawodnicy nie zawsze mają odpowiedni sposób myślenia. Pojawiają się przez to pewne problemy na boisku, nie jesteś w pełni skoncentrowany na tym, co robisz i skupiasz się na tym, co dzieje się wokół piłki. Gdy zostałem przesunięty do drugiej drużyny, nie myślałem pozytywnie. Chwilę wcześniej byłem przecież w pierwszym zespole i chciałem walczyć tam o skład.

Zacząłem grać w rezerwach, zdobyłem bramkę, ale na przeszkodzie stanął przepis w postaci limitu piłkarzy spoza Unii Europejskiej, który był bardziej rygorystyczny niż w ekstraklasie. W tamtym czasie w składzie rezerw znalazło się trzech-czterech takich piłkarzy, którzy rywalizowali w defensywie. Dla trenera była to trudna sytuacja w kontekście ewentualnych zmian, bo obrońcy muszą być w grze i występują przeważnie od pierwszej do ostatniej minuty. To jeden z powodów, dla których nie miałem wystarczająco wielu okazji do występów w III lidze.

Pod koniec sezonu 2016/17 często występowałeś w rezerwach. Czułeś, że możesz dostać szansę w pierwszym zespole?

- Tak. W momencie gdy przebywałem w rezerwach, dawałem z siebie wszystko i zależało mi na regularnej grze w drugiej drużynie. Wiedziałem, że mam umiejętności, które mogę pokazać przed kibicami Legii i sprawić im radość. Nadal uważam, iż mogłem to zrobić. Wydaje mi się, że zasługiwałem na to, aby z powrotem wrócić do „jedynki”. Budziłem się każdego dnia i chciałem być jeszcze lepszym piłkarzem. Trener III-ligowych rezerw mnie wspierał, mówił, że dobrze sobie radzę i żebym dalej tak pracował. Ale w tamtym okresie nikt nie dał mi możliwości pokazania talentu w pierwszym zespole. Wierzyłem, że moje miejsce znajduje się w kadrze pierwszej drużyny. Znam swój potencjał i wiem, co mógłbym dać klubowi. Uważam, że wówczas powinienem przebywać w „jedynce”.

Jak uważasz – gdybyś otrzymał szansę występu w polskiej ekstraklasie, twoja kariera potoczyłaby się inaczej i dalej mógłbyś grać w Legii?

- Jestem tego pewny w 100 procentach. Ekstraklasa to niezła liga, z pięknymi stadionami, świetnymi kibicami, którzy żywiołowo dopingują. Widać także obecność mediów, dziennikarzy, którzy są na każdym meczu i obserwują zmagania z wysokości trybun. Gdy grasz i doświadczasz tego wszystkiego, pewność siebie rośnie. Gdybym mógł sprawdzić się na tle ekstraklasy w barwach Legii, moja cała kariera wyglądałaby zupełnie inaczej.

Czego nauczyłeś się w Warszawie?

- Wielu rzeczy. Zyskałem zarówno jako piłkarz jak i człowiek. Nauczyłem się bycia cierpliwym i ciężkiej pracy. I tego, że zawsze musisz być gotowy, bo nie wiesz, kiedy nadejdzie szansa na wyczekiwany występ. Wtedy musisz udowodnić wartość i zaprezentować się z jak najlepszej strony. W trakcie pobytu w Legii miałem styczność z wieloma świetnymi osobami. Jakub Rzeźniczak, który był wówczas kapitanem, to kapitalny facet, dużo się od niego nauczyłem. Niesamowitym człowiekiem okazał się Guilherme. Tak samo jak Thibault Moulin oraz Vadis Odjidja-Ofoe, z którym ostatnio rozmawiałem. Miałem okazję grać z Belgiem, który jest dla mnie jak brat. Podpatrywałem jak zachowuje się na boisku i poza nim oraz z jak dużym szacunkiem odnosi się do wszystkiego. Będąc szczerym, Legia bardzo wpłynęła na mój rozwój.

Jak wspominasz pobyt w Polsce?

- Przylot do Warszawy i związanie z Legią było najlepszą decyzją, jaką podjąłem. Żałuję tylko, że nie mogłem pokazać się kibicom, grając w pierwszym zespole, i sprawić, by we mnie uwierzyli. Ale wspomnienia dotyczące Legii pozostaną w pamięci na zawsze. Trafiłem do klubu z bogatą historią, świetnymi kibicami, z siedzibą we wspaniałym mieście. Niezależnie w jakim miejscu w Warszawie się znajdowałeś, czuło się szacunek. Każda osoba, którą spotkałem przy Łazienkowskiej, okazała się przyjazna i dobra: począwszy od prezesa, po sztab szkoleniowy, szefów kuchni… Wszyscy chcieli, żeby było jak najlepiej, to niebywałe. Czas spędzony w Polsce oceniam w samych superlatywach.

Chciałbyś kiedyś wrócić do Legii, do Warszawy?

- Tak, oczywiście. Gdy opuszczałem klub, miałem poczucie, że po prostu nie udało mi się wypełnić misji. Wierzę, iż mógłbym pomóc drużynie w zdobywaniu trofeów i potwierdzić przydatność. Byłbym bardzo wdzięczny za ewentualną możliwość powrotu. Nieważne czy taka szansa nadarzyłaby się dzisiaj, jutro czy po prostu za jakiś czas w przyszłości. Byłoby mi bardzo miło z tego powodu.

Z Legii udałeś się na dwuletnie wypożyczenie do Zemplina, mogłeś grać w słowackiej ekstraklasie.

- Zgadza się. W pewnym momencie stwierdziłem, że potrzebuję regularnej gry. Nie zadowalały mnie same treningi i brak częstych występów na murawie. Zawodnik buduje pewność siebie wtedy, kiedy jest na boisku i gra w piłkę. Wierzę, że podjąłem wtedy najlepszą możliwą decyzję. Chciałem pójść na wypożyczenie do innego klubu z polskiej ekstraklasy, ale tak się nie stało. Próbowałem coś zmienić. Trafiłem do Zemplina, w którym dostałem szansę na pokazanie się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Grałem tam przez dwa lata i nabrałem cennego doświadczenia. W wielu meczach grałem od początku do końca, czułem, że się rozwijam i idę do przodu.

Od tego sezonu reprezentujesz inny słowacki klub, FK Senica. Przeszedłeś tam na zasadzie transferu definitywnego z Legii.  

- Gdy skończyło mi się wypożyczenie do Zemplina, myślałem, że Legia da mi się wykazać. Wydawało mi się, że nadchodzi mój czas w Polsce i moment na pokazanie umiejętności. Sądziłem, że mogę powalczyć o skład i udowodnić, że jestem gotowy na rywalizację. W trakcie rozmów z zarządem powiedziano mi jednak, że nie mam szans na pozostanie w Warszawie. Kiedy słyszysz takie słowa od klubu, który pokochałeś i chcesz zrobić dla niego wszystko, serce ci pęka. Czułem się zagubiony i niezrozumiany. Byłem załamany, ale musiałem podjąć decyzję. FK Senica złożyła ofertę, interesowała się mną, gdy grałem w Michalovcach. Odbyłem rozmowę z Legią i postanowiłem wybrać się na Słowację. Znałem tamtejszą ligę i wiedziałem jak to wszystko funkcjonuje. Czy to dla mnie krok w przód? Myślę, że tak. Jestem w Senicy i po prostu walczę, cokolwiek przyniesie przyszłość.

Jak wygląda sytuacja z futbolem na Słowacji w związku z koronawirusem? Podobno są plany, żeby wrócić do gry 6 czerwca. Czy to prawda?

- Trudno powiedzieć. Pierwszym istotnym faktem jest to, że wznowiliśmy treningi. Skupiam się na zajęciach z klubem i robię wszystko, aby być gotowym na powrót ligi. Jeśli rząd zdecyduje, że powinniśmy wrócić do gry jutro czy na początku czerwca, muszę być w pełnej gotowości, to moja praca. Na razie nie wiadomo kiedy nastąpi powrót rozgrywek.

Zmieńmy temat. Najbardziej szalony piłkarz, którego spotkałeś w szatni piłkarskiej?

- Mam w głowie kilku pozytywnych zawodników. Josh Didiba, czyli kapitan FK Senica, to świetny gość. W Legii prym wiedli Steeven Langil i Michał Kucharczyk. Uważam, że „Kuchy” to najbardziej pozytywny gracz, jakiego spotkałem w Polsce. Szalony człowiek, którego darzyłem ogromną sympatią.

Największa radość?

- Gdy budzisz się każdego ranka i jesteś szczęśliwy z tego, że żyjesz. Wszystko inne samo się ułoży. Największy strach? Nie powiedziałbym, że śmierć. Każdy kiedyś umrze, taka kolej rzeczy, dlatego nad tym nie rozmyślam i się tego nie boję. Główną bolączką jest dla mnie przebudzenie i dowiedzenie się, że straciłeś wszystko, co miałeś.

Najlepszy zawodnik, z którym grałeś w jednej drużynie?

- Vadis Odjijda-Ofoe. Silny, techniczny o dużych umiejętnościach. Piłkarz, który występuje przed nim, może czuć komfort. Belg potrafi posłać odpowiednio dużo dokładnych podań. Najlepszy, z którym grałem przeciwko? Moha ze Slovanu Bratysława. Bardzo szybki i utalentowany. Niesamowity piłkarz.

Piłkarz z młodzieńczych lat, który mógł zrobić poważniejszą karierę?

- Wskazałbym na jednego z moich przyjaciół – Abdula Aziza Nurudeena. Uważam, że zasługuje na więcej. Wciąż rywalizuje w ghańskiej ekstraklasie, gra dla Hearts of Oak, czyli jednego z czołowych zespołów w kraju. Jest również młodzieżowym reprezentantem kraju. Sądzę, iż powinien występować w jeszcze lepszym klubie. Ma ogromny talent, jest świetny.

Największe marzenie?

- Wygranie Ligi Mistrzów, występ na mistrzostwach świata z reprezentacją Ghany, a także gra dla największych europejskich klubów. Zależy mi na tym, żeby udało się to zrealizować. Jeżeli chodzi o marzenia prywatne, chciałbym ożenić się z moją wspaniałą narzeczoną i mieć z nią dziecko.

Co poza piłką porabia Sadam Sulley?

- Lubię się ruszać. Grałem w koszykówkę i tenisa stołowego. Chętnie podróżuję. Ale nie sam, bo to nie sprawia przyjemności, tylko z narzeczoną. Czasami zdarzy mi się pójść do kina albo na kawę. Jestem jednak typem domatora, dużo wolnego czasu spędzam właśnie w mieszkaniu. Wtedy z wielką chęcią oglądam filmy, w tym momencie moim ulubionym jest „Boska Interwencja”. To film sportowy, który pokazuje, że wiara w Boga w połączeniu z ciężką pracą potrafi pomóc w dotarciu do wyznaczonego celu. Polecam każdemu.

Polecamy

Komentarze (25)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.