Maciej Rosołek: W głowie mi nie zaszumiało

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

25.03.2020 13:35

(akt. 03.05.2020 21:36)

- Po meczu z Lechem nie zaszumiało mi w głowie, ale miałem taką chwilę, że sobie pomyślałem – ale jestem piłkarzem! Szybko jednak zostałem sprowadzony na ziemię, trener Vuković osobiście o to zadbał. Następnego dnia na treningu wziął mnie na rozmowę i trochę ustabilizował we mnie emocje. Taka euforia towarzyszyła mi więc dość krótko - opowiada w rozmowie z "Legia.Net" napastnik Legii, Maciej Rosołek.

Trafiłeś do Legii w 2015 roku? Byłeś wtedy niepokorny, czasem wybuchowy. Wiele się zmieniło w twoim charakterze przez te pięć lat?

- Myślę, że naprawdę sporo. Stałem się spokojniejszy, bardziej pokorny. Kiedyś byłem nieco rozwydrzony, rozpieszczony. Mieszkałem w Siedlcach z mamą, która robiła co mogła bym miał wszystkiego pod dostatkiem. Po przeprowadzce do bursy był lekki szok, musiałem zaakceptować wiele zasad, które dotąd były mi obce. Czasem się przeciw temu buntowałem, ale dzięki trenerom jakoś udało się nad tym zapanować. Z biegiem czasu się uspokajałem, byłem coraz bardziej świadomy i wiedziałem, jaki w tym wszystkim jest cel.

Jesteś jedynakiem?

- Nie, mam dwie siostry, ale są dużo młodsze. Do dziesiątego roku życia byłem jedynakiem, dlatego pewnie byłem rozpieszczany.

Mieszkanie w bursie, o czym wspomniałeś, było dla ciebie największą szkołą życia jak dotąd?

- Tak, sądzę że tak. Dzięki bursie nauczyłem się pokory, funkcjonowania w grupie, samodzielności – nie mogłem polegać na mamie, która w Siedlcach wyręczała mnie z wielu obowiązków. Tutaj musiałem zacząć funkcjonować inaczej. Nauczyłem się też poruszać po Warszawie. Z perspektywy czasu widzę, że bursa wyszła mi jednak na dobre.

W Legii wskakiwałeś na kolejne szczeble – była CLJ, potem rezerwy. Często wejście do seniorów dla wielu chłopaków jest problemem, sporym przeskokiem. U ciebie tak bardzo nie było tego widać.

- Faktycznie. Nie stanowiło to dla mnie problemu. Ale trudno mi powiedzieć, dlaczego tak właśnie było. W Siedlcach i w późniejszym okresie w Legii, występowałem w starszych rocznikach. Gdy miałem 13-14 lat, grałem z zawodnikami o 2-3 lata starszymi. Tak było też, gdy trener Piotr Kobierecki sięgnął po mnie do drużyny CLJ – tam też byli gracze starsi wtedy ode mnie. Nie można tego oczywiście porównywać do seniorów, ale chyba dzięki temu że jak na swój wiek jestem trochę rozbudowany, to wielkiej różnicy w fizyczności nie czułem. A często jest tak, że wchodzi do gry młody chłopak, dobrze wyszkolony technicznie, ale fizycznie w III lidze nie daje sobie rady, potrzebuje czasu aby się do tego dostosować. Ja lęku jednak nie czułem, wiedziałem że to dla mnie szansa awansu do pierwszego zespołu. I tak to traktowałem.

W zeszłym sezonie w rezerwach strzeliłeś 7 goli, w bieżącym też 7. Ale na zdjęciach trudno było uchwycić twoją radość po zdobytej bramce. Trochę jakbyś kolejny raz trafił do siatki na treningu.

- Chyba ogólnie jestem takim człowiekiem u którego trudno wywołać eksplozję radości. Ale tak samo jak na zdjęciu trudno o przesadne zadowolenie, tak nie widać też jakiegoś rozżalenia. Jestem raczej stabilny w tych emocjach. Na treningach zawsze sporo strzelałem, potem miało to przełożenie na mecze. Zdybywanie bramek jest pewnym elementem codziennych ćwiczeń, czymś całkowicie normalnym. Choć tych goli zawsze było mi mało i chciałem więcej. Tak mam do dziś.  

Ale gdy przyszedł pierwszy gol w Ekstraklasie w meczu z Lechem to radość była już widoczna. Biegłeś z uśmiechem na ustach. Wyglądało to tak jakbyś w końcu zdobył bramkę z której byłeś w pełni usatysfakcjonowany.

- To prawda, to był jednak inny stopień emocji. Gdybym wtedy się nie cieszył, musiałbym być robotem. Nie dość, że to był mój debiut w pierwszym zespole, to od razu w starciu z Lechem Poznań, przy wypełnionych trybunach. To chyba marzenie każdego chłopaka, który trafia do Akademii Legii. Każdy z nas widzi jaka jest otoczka meczów przy Łazienkowskiej, ile przychodzi ludzi, jak żywiołowo dopinguje. Ten gol był więc moim spełnieniem marzeń. Zwieńczeniem wszystkich lat w Akademii i zarazem początkiem czegoś nowego, kolejnego etapu w karierze.

Zatrzymajmy się przez chwilę na tym starciu z Lechem. To niesamowita historia. Wchodzi na boisko młody chłopak i daje zespołowi trzy punkty. Chyba nawet nie marzyłeś o takim scenariuszu?

- Nie, o takim nie marzyłem ani też nie śniłem. Miałem sygnały przed meczem, że mogę zagrać w tym spotkaniu. Trener Aleksandar Vuković rozmawiał ze mną, nastawiał mnie. Przed meczem żartując sobie z Czarkiem Misztą w szatni mówiłem, że wchodzę na ostatnie minuty przy remisie i strzelam gola w doliczonym czasie gry. Tak sobie pożartowaliśmy, pośmialiśmy się, a potem się okazało, że prawie się sprawdziło. Tylko ten gol padł troszeczkę szybciej.

Dostałeś po meczu mnóstwo pozytywnych wiadomości, kibicom Legii nigdy wcześniej niedzielny rosołek nie smakował lepiej. Był moment, że lekko zaszumiało w głowie, że wydawało ci się, że świat leży u twoich stóp?

- Zaszumieć to może nie, ale miałem taką chwilę, że sobie pomyślałem – ale jestem piłkarzem! Szybko jednak zostałem sprowadzony na ziemię, trener Vuković osobiście o to zadbał. Następnego dnia na treningu wziął mnie na rozmowę i trochę ustabilizował we mnie emocje. Taka euforia towarzyszyła mi więc dość krótko.

Trener Vuković mówił po meczu, że teraz wiele zależy od tego czy dalej będziesz sumiennie pracował czy może zaliczał ulice miasta. Ale ty chyba nie należysz do tych zwiedzających?

- Nie, zdecydowanie nie. Ja paradoksalnie nie czuję się dobrze w większym gronie, rzadko chodzę na jakieś większe spotkania. Jeśli wyjdę na kolację, to razem z drużyną gdy jest coś takiego orgaznizowane. Wolę posiedzieć w domu – sam lub z dziewczyną.

Mówiłeś o tym, że trener sprowadził cię na ziemię. Najlepiej chyba świadczy o tym fakt, że cztery dni po meczu z Lechem strzeliłeś kolejnego gola, ale dla rezerw z meczu III ligi z Lechią Tomaszów Mazowiecki.

- Tak było. Wtedy na gorąco nie do końca wiedziałem czemu tak się dzieje. Zdobyłem przecież bramkę i muszę grać w rezerwach? Ale czas pokazał, że to był dobry ruch ze strony trenera. Potem miałem wystąpić z Wisłą, ale przed meczem się zatrułem, wymiotowałem. Choroba też ostudziła mój entuzjazm, uspokoiła mnie wewnętrznie. Wyciszyłem się, przestano o mnie pisać i teraz wydaje mi się, że dobrze się stało.

Kolejne trafienie dla pierwszego zespołu było równie ważne – Legia przegrywała 0:1 z ŁKS-em, a ty strzeliłeś gola i wszyscy uwierzyli, że mecz jest do wygrania. Radość można porównać do tej z meczu z Lechem?

- Radość była, ale już bardziej stonowana. Fajne uczucie, które mam nadzieję jeszcze nie raz zaznam, ale już nie tak wyjątkowe jak to w starciu z Lechem. Wtedy wszystko było niesamowite i taką euforię trudno będzie powtórzyć. Ale gola cenię, cieszę się z niego i mam nadzieję, że będą następne.

W meczu z ŁKS-em po strzeleniu gola, po chwili mogłeś mieć kolejną bramkę na koncie, ale piłka trafiła w słupek.

- Tak, uderzyłem na bramkę, piłkę jeszcze po drodze trącił Arek Malarz i skończyło się na słupku. Szkoda, bo co dwie bramki to nie jedna, a ja miałbym poczucie, że udało mi całkowicie odmienić losy meczu. Ale skoro wtedy się nie udało, to uda w innym spotkaniu. Może wtedy będę miał więcej szczęścia i piłka wyląduje w siatce.

Zagrałeś z ŁKS-em dobry mecz, w nagrodę z Rakowem wystąpiłeś od pierwszej minuty. Ale w Bełchatowie zagraliście inaczej jako zespół, a ty szukałeś sobie miejsca, ale nie mogłeś się w tej grze odnaleźć.

- Trochę tak, ale nie do końca. Na pewno gdybym mógł ten mecz powtórzyć, to kilka razy inaczej bym się zachował. Ale nie traktuje tego występu jako porażki, nie zapisuję sobie minusa, bo dla mnie każdy występ na poziomie ekstraklasy to ogromne doświadczenie. Natomiast z boku, z trybun czy sprzed telewizora mogło to wyglądać tak, że szukam sobie miejsca i nie mogę się w grze odnaleźć, ale wszystko było zaplanowane wcześniej. Zacząłem wprawdzie jako nominalna „dziewiątka”, ale zmieniałem się pozycjami z Jose Kante, schodziłem na pozycję ofensywnego pomocnika, potem przeszedłem na skrzydło, co również było ćwiczone na treningu. Nie było w tym przypadku czy szukania mi miejsca na siłę. Na każdej z tych trzech pozycji też już grałem, więc nie było to dla mnie nic nowego.

Obiecujące były ostatnie minuty z Piastem, miałeś zagrać od początku z Lechem w Poznaniu, ale do meczu nie doszło. Był lekki żal na los, że tak się stało?

- Trochę tak. Wiadomo, że mogłoby nie dojść do takiej sytuacji, gdyby nie kwestie zdrowotne i kartkowe. Otwierała się dla mnie szansa, na większą liczbę minut na boisku. Gdy okazało się, że mecz będzie przełożony, to lekki niedosyt był. Ale siła wyższa. Nie ma też co lamentować – jak liga zostanie kiedyś wznowiona, to będę pracował na treningach na swoją szansę. Nawet jeśli wszyscy się do tego czasu wyleczą, to muszę pokazać trenerowi, że może na mnie liczyć, że może mi ufać.

Co robisz w tym trudnym dla wszystkich czasie? Jak wygląda twój dzień?

- Wstaję około godziny dziewiątej. Nie muszę wstawać tak wcześnie, jak w czasie gdy treningi odbywały się przy Łazienkowskiej. Jesteśmy w stałym kontakcie z trenerami, otrzymujemy na WhatsApp plan treningowy, pracujemy na sprzęcie jaki otrzymaliśmy od klubu – rowerkach stacjonarnych, matach, ciężarkach, gumach i tym podobnych rzeczach. Codziennie mamy trening około godziny 11. Czyli w takiej porze, jak pracowaliśmy zanim rozgrywki zostały zawieszone. Po treningu odpoczywam, staram się nie wychodzić z domu, minimalizować ryzyko. Po obiedzie albo spędzam czas z dziewczyną, albo gram na komputerze czy konsoli.

Kiedy zajrzałem do rozmowy z tobą z 2018 roku mówiłeś, że twoim celem jest debiut w pierwszej drużynie Legii. Jakie dziś stawiasz sobie cele?

- Na pewno będę dążył do tego by coraz więcej pojawiać się na boisku, by wchodzić z ławki rezerwowych więcej niż do tej pory. Marzeniem byłoby wywalczenie miejsca w podstawowym składzie. Spokojnie, krok po kroku. Postawiłem sobie taki cel by do końca sezonu strzelić pięć goli. Nie wiem tylko czy mecze będą jeszcze rozgrywane.

A jak to jest, że kibicujesz Manchesterowi United, ale wzorujesz się na Roberto Firmino z Liverpoolu?

- Od dzieciaka kibicuję Czerwonym Diabłom, ale podpatruję tych najlepszych. Firmino grywał na podobnych pozycjach, jak ja i swoją grą mi imponuje. Dlatego w jego przypadku nie patrzę w jakiej koszulce występuje. Podpatruję pewne zachowania i wyciągam detale, które u niego robią różnicę. Potem staram się to wdrożyć w swoją grę.

Jak wiele dały ci treningi z trenerami Vukoviciem, Saganowskim czy ze starszymi i bardziej doświadczonymi kolegami jak Kante czy Niezgodą?

- Dużo dały mi pewności siebie – to po pierwsze. Na treningach, dzięki pracy z takimi trenerami czy piłkarzami, mogłem poprawić wiele rzeczy, pewne zachowania podpatrzyć. W rezerwach nie miałem takiej możliwości, bo zawodnicy nie mieli takich umiejętności jak Jose czy Jarek – to jedni z najlepszych napastników w naszym kraju. Można od nich było czerpać i wyciągać coś dla siebie.

Patrząc z boku mam wrażenie, że stworzyliście w Legii razem z trenerami zespół, które świetnie się rozumie i w którym panuje doskonała atmosfera.

- Zgadza się. Nie ma żadnych podziałów na starszych i młodszych, a czasem nawet ci starsi lepiej dogadują się z młodszymi. Atmosfera jest bardzo dobra, świetnie się rozumiemy. Duża w tym zasługa trenera Vukovicia, który od kilkunastu lat jest w Legii i wie jakie są oczekiwania, jaka jest presja. Inni trenerzy, szczególnie ci z zagranicy, nie zawsze musieli rozumieć specyfikę Legii, jej filozofię. Trener Vuković przez lata – najpierw jako piłkarz, potem trener, to widział i obserwował. Teraz są tego efekty.

Powiedz na koniec. Wierzysz w to, że rozgrywki ligowe w tym sezonie zostaną dokończone czy powoli już zawieszasz sobie na szyi medal za mistrzostwo Polski?

- Tak jeszcze nie myślę. Jak każdy zawodnik, chcę grać. Wolałbym wyjść na boisko i tam udowodnić swoją wyższość nad rywalami. Wtedy nikt nie powie, że Legia wygrała, bo rozgrywki wcześniej zakończono.

Polecamy

Komentarze (31)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.