Krzysztof Ratajczyk: Kiedyś prywatność nie była na sprzedaż

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Przegląd Sportowy, przegladsportowy.pl

21.03.2019 10:30

(akt. 21.03.2019 10:34)

- Czemu nie trafiłem z Warty do Lecha tylko do Legii? Jako młody chłopak wyjechać z domu, do innego, nie tak oczywistego jakby się wydawało klubu. Lech mnie chciał, ale jeszcze jako reprezentant kadry juniorów powiedziałem Legii „tak” i dotrzymałem słowa. Potem ludzie z Warszawy dopełnili formalności z rodzicami, bo byłem niepełnoletni - opowiada na łamach "Przeglądu Sportowego" były obrońca Legii, Krzysztof Ratajczyk.

fot. Piotr Kucza / FotoPyK

Ale to wtedy Lech był na topie. Legia, choć świeżo po meczach z Sampdorią Genua i Manchesterem United w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów, broniła się przed spadkiem z ligi.

- Ale dzięki temu, że wielu zawodników odeszło, otworzyła się szansa dla młodych i mogłem więcej grać. Zresztą niedługo później Lech się posypał, Legia poszła w górę, więc to był dobry wybór. Do tego panowało przekonanie, że z Warszawy łatwiej trafić do reprezentacji. No i sprawę służby wojskowej można było załatwić. Zdawałem sobie sprawę, jak mój krok odbierano w Poznaniu. Byłem znienawidzony i to się przez lata nie zmieniło. Już grałem w Austrii, kiedy przyjechałem do Poznania. Poszedłem z kolegą na piwo i przy stoliku stanęło trzech karków. – Wyjdź – powiedzieli. – Dlaczego? – zapytałem. Nic nie powiedzieli, tylko wylali mi piwo na głowę.

Wie pan, jaki miał pan wizerunek w czasie gry w Legii? Jak był pan postrzegany?

- Jako bardzo grzeczny, ułożony chłopak... A poważnie, w przeciwieństwie do wielu piłkarzy nie wchodziłem w układy, nikomu się nie podlizywałem. Nie potrafiłem i nie potrafię przyjść do osoby, której nie lubię, by się do niej uśmiechać. U mnie wszystko jest czarne albo białe. Nie ma miejsca na odcienie szarości.

Ta cecha charakteru nie przeszkadzała w grze w Legii?

- To były inne czasy. Dziś sprawdza się, jak kto zachowuje się poza boiskiem. Wtedy liczyła się gra. Wychodziło się na murawę, robiło swoje i z tego było się rozliczanym. „Masz zapieprzać 90 minut. Co robisz w wolnym czasie, nie interesuje mnie” – powtarzał trener Janusz Wójcik. Dziś widzę piłkarzy, którzy wszystko robią na pokaz. W internecie pokazują zdjęcia, jak wstają, kładą się spać, co robią na wakacjach. Bez sensu. Kiedy wyjeżdża się na urlop, jedzie się prywatnie, żeby się wyciszyć i nacieszyć rodziną. Nie mam konta na Instagramie i Facebooku, telefon służy mi tylko do dzwonienia, sprawdzania wyników, czasem jakąś grę zainstaluję.

Gdyby internet był tak rozwinięty w latach 90., też byłby pan poza siecią?

- Trudno mi sobie wyobrazić, żeby na Instagramie zdjęcia publikowali Zbyszek Robakiewicz, Zbyszek Mandziejewicz lub Leszek Pisz. Wszyscy ceniliśmy prywatność, ona nie była na sprzedaż.

Ogląda pan mecze polskich drużyn?

Staram się nie robić tego na polskich kanałach. Kiedy słyszę byłych piłkarzy występujących w roli ekspertów, często zastanawiam się, czy kiedykolwiek grali w piłkę. Niektórzy komentatorzy powinni dać sobie spokój. Co innego dzieje się na boisku, a o czym innym mówią. Boją się własnego zdania.

Zapis całej rozmowy z Krzysztofem Ratajczykiem można przeczytać w najnowszym wydaniu "Przeglądu Sportowego".

Polecamy

Komentarze (43)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.